Chciałabym napisać o czymś, co ukłuło moje serce. Czymś, na co spojrzałam z kilku stron a jedynym wnioskiem który mi się nasunął to jeszcze bardziej gruntowne ugruntowienie się w pewności, że moje dzieci do szkoły nie pójdą. Pewnie nigdy.
Jechaliśmy w odwiedziny autobusem, kiedy na jednym przystanku weszła do pojazdu cała szkolna wycieczka dzieci w wieku 7-8 lat. Felitkowy przedział. Moje małe zwróciły na grupę pozytywnie ukierunkowaną uwagę.
Niestety nie działało to w dwie strony, ponieważ nagle jeden z chłopców zaczął wyśmiewać Felka. Działo się to krótko, gdy dzieci już wychodziły, zdążyłam jednak zanotować nieprzychylne komentarze oraz wymianę na ten temat zdań z kolegą oraz lakoniczną reakcję nauczycielki. Felek spojrzał na agresora zdziwiony, potem na mnie i widząc mój, intencjonalnie wspierający uśmiech, uśmiechnął się trochę niepewnie. Wycieczka wyszła.
Nikt z nas nie poruszał tematu. Myślę i widzę że te moje sierotki zupełnie nie biorą takich sytuacji do siebie, nie przyjdzie im do głowy, że ktoś może po prostu, bezrefleksyjnie i bez sensu naigrawać się z kogoś innego. Nie byli nigdy ani ofiarami ani prowokatorami takich zdarzeń.
Jednak mnie coś mocno zabolało, bo ja bywałam, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Chodząc przez lata do szkoły nie dało się inaczej.
Gdy upewniłam się, że moje dziecko nie doznało żadnego psychicznego uszczerbku, zalała mnie fala współczucia dla TAMTEGO chłopca. Ile musiał widzieć, słyszeć, czuć i doświadczyć jakiejś posranej agresji przed ukończeniem 8 roku życia, żeby teraz, gdziekolwiek nie jest, zupełnie bez celu atakować innych? Co działo się w życiu tej niewielkiej istoty, że pierwsze co dostrzega w innym człowieku to coś, co należy wyśmiać i poniżyć, żeby przypadkiem samemu nie stać się celem ataku jako pierwszy? Co nienaturalne skupiska dzieci jak szkoła, gdzie do jednego worka wrzuca się bez żadnej kontroli kilkaset niewinnych stworzeń i biernie czeka na rezultaty (z reguły opłakane) robią z tą bezbronną delikatną psychiką? Przeszedł mnie dreszcz.
Dotarło też do mnie, jak bardzo moje i im podobne dzieci byłyby bezbronne w ewentualnej konfrontacji. Nie mają domu w którym mogą uczyć się zaczepnych odzywek, reagowania na przemoc, upokarzania, ani szkoły, w której mogłyby je bezkranie trenować. Może to lepiej, że unikają takich sytuacji przynajmniej do pewnego wieku. A potem, w dorosłym życiu, wchodząc w samodzielność, może zupełnie odruchowo używać będą wewnętrznej mądrości, którą posiadają. Na to liczę. Pewnie ktoś pomyśli, że trzymamy dzieci pod kloszem i że nie jest to dla nich wcale dobre. Nie wiem. Wolę zapewniać im ten klosz, tak jak czyni to ogrodnik który nie chciałby narazić swoich ukochanych wypieszczonych róż na zadeptanie przez bezmyślny pędzący donikąd tłum.